Co nas czeka w sezonie czwartym?
26 stycznia 2022Zaczynam od tego, bo po pierwszych odcinkach trzeciego sezonu na myśl przychodzą mi coraz szersze konteksty serialu. Książka powstała w czasie, kiedy feminizm drugiej fali przetoczył się przez świat protestami, manifami i strajkami zmieniając rzeczywistość i umożliwiając kobietom trochę lepsze życie. Walka wydawała się kończyć, kolejne pokolenia kobiet rodziły się w świecie, w którym mogły wieść spokojne życie. Pamiętacie te fragmenty, kiedy June rozmawia ze swoją matką– wojującą feministką? Pamiętacie zderzenie pokoleń, które z tych rozmów się wyłaniało? Matka żyła w świecie nieustannej walki widziała, z jakim trudem kobiety dochodziły swych praw. June za to (tak samo jak i nam) wszystko było dane, urodziła się w świecie, w który mnie musiała nawet myśleć o feminizmie i sądziła, że reakcje jej matki są przesadzone. Uważam, że ta zależność jest świetną diagnozą ludzkiej natury. Kiedy rodzimy się i wychowujemy w świecie, który jest poukładany w określony sposób wydaje nam się, że prawa, które go tworzą są odwieczne i niezmienne. Rzadko zadajemy sobie pytania o to skąd taki, a nie inny porządek się wziął lub ile pokoleń poświęciło się dla tego, by świat tak wyglądał. Jesteśmy zaskoczeni, kiedy okazuje się jak kruche jest wszystko, co znamy i jak łatwo nam to odebrać. Stoimy bezsilni i nie umiemy się zmobilizować do reakcji – uważamy, że to tylko burza, która się niedługo skończy.
W The Handmaid’s Tale widzimy wszystkie te mechanizmy na przykładzie praw kobiet. W ciągu kilku lat owoce kilkusetletniej walki zostają unicestwione. Społeczeństwo wraca do ery wiktoriańskiej, w której kobieta nie ma prawa pragnąć niczego a jej seksualność jest tematem tabu. Tak jak w powieściach Jane Austen gdzie „powszechnie uważa się, że samotny a zamożny mężczyzna potrzebuje do pełni szczęścia jedynie żony” a kobieta jest ubezwłasnowolnionym zwierzątkiem, którego przeznaczeniem jest wypełniać rozkazy swego władcy. Nie zapominajmy jednak, że niedługo później złość i frustracja kobiet przepełniła je do tego stopnia, że wylała pierwszą falą feminizmu i ruchem Sufrażystek.
Historia lubi się powtarzać a metafora fal odnośnie feminizmu nigdy nie miała tyle sensu. Zadziwia fakt, że mężczyźni, którzy w świecie The Handmaid’s Talena każdym kroku pokazują swoją fizyczną i intelektualną przewagę nad kobietami niczego się z historii nie nauczyli i popychają kobiety coraz dalej i dalej nie wiedząc, gdzie może to prowadzić. Ale za to my możemy się domyślać, bo po mieszanych odczuciach po zakończeniu drugiego sezonu serialu pojawia się sezon trzeci reklamowany hasłem „Błogosławiona walka” (ang. Blessed be the fight).
Wielką zaletą The Handmaid’s Talejest, jest zatem to, że czerpie ona pełnymi garściami z historii feminizmu. Zamykanie kobiet w domach, nie dopuszczanie ich do życia społecznego, zakaz samostanowienia o sobie, ocenianie ich, jako intelektualnie i fizycznie słabszych od mężczyzn a to wszystko przy wtórze cytatów z Biblii. Znamy to doskonale i nie tylko wiemy, że to się działo w przeszłości, ale też widzimy, że mizoginia jest ciągle obecna – nawet wśród samych kobiet.
Handmaid’s Tale i obalanie feministycznych mitów
The Handmaid’s Tale odczarowuje również pewne mity narosłe wokół feminizmu jak na przykład fakt, że feministki nie biorą ślubów i nie mają dzieci. June wraca żeby walczyć nie dla interesu własnego czy społecznego, ale właśnie w obronie córki, którą kocha ponad życie. To nic niezwykłego, bajką jest stwierdzenie, że kobietom walczącym o swoje prawa obca jest miłość macierzyńska. Betty Friedan w książce Mistyka kobiecości wymienia długą listę zasłużonych sufrażystek a prawie wszystkie one miały mężów i dzieci. Mało kto niestety czyta takie autorki jak Friedan za to serial The Handmaid’s Talezobaczą tysiące.
Dobitnie również wybrzmiewa kolejny mit narosły wokół ruchu kobiecego mianowicie, że kobiety chcą być wolne, bo zazdroszczą mężczyznom. W The Handmaid’s Tale to kobiety raczej są obiektem zazdrości. Zwłaszcza płodne kobiety – Podręczne. Mają coś, czego żaden mężczyzna nigdy nie będzie miał – łono, w którym może narodzić się życie a to w jałowym świecie daje im władzę. Dlatego to właśnie Podręczne są obiektem fascynacji i zazdrości. Są one uwodzone, przekazywane z rąk do rąk i pilnowane jak skarb. Nawet purpura, w którą są ubrane nie pozwala ich przeoczyć w szarym świecie Gilead. Nie miejmy jednak złudzeń zazdrość nigdy nie rodzi miłości a jedynie pogardę i nienawiść. Dlatego podręczne muszą być więźniami i muszą być przekonane o swojej niższości, trzeba je odczłowieczyć, zamienić w maszyny do produkowania nowych ludzi, bo w przeciwnym wypadku to one zyskają władzę. Więc tutaj to mężczyźni są zazdrośni o to, że nową walutą władzy stała się możliwość posiadania potomstwa a siła fizyczna wypadła z obiegu.
Podjęcie tematu feminizmu i obalanie mitów z nim związanych są wielką wartością The Handmaid’s Tale. Inną funkcją, którą dostrzegam w tym serialu jest funkcja ostrzegawcza. Na świecie nie dzieje się dobrze nastroje się radykalizują a czy tego chcemy czy nie ucierpią na tym w pierwszej kolejności kobiety, dzieci i mniejszości. Przynajmniej tak sugeruje historia wojen i konfliktów. Zresztą ostatnio wyszło co najmniej kilka seriali, które niosą podobne przesłanie jak chociażby mocne Years&Years czy równie dobry Czarnobyl. Warto te seriale oglądać i warto szukać w nich odniesień do rzeczywistości, która nas otacza. Jeżeli im na to pozwolimy mogą być nie tylko rozrywką.
Co nas czeka w sezonie trzecim?
Cztery pierwsze odcinki trzeciego sezonu The Handmaid’s Tale, które ukazały się dotychczas dają mi nadzieję na naprawdę świetne widowisko. Drugi sezon nie był tak porywający jak pierwszy (pewnie głównie, dlatego że przyzwyczailiśmy się do okropności Gilead) ale doprowadził bohaterów do skraju rewolucji, na którym właśnie stoją. Bardzo się cieszę, że fabuła trzeciego sezonu rozwija się tak powoli, dzięki temu możemy poczuć te powoli kotłujące się pod powierzchnią emocje głównych bohaterów, które lada chwila osiągnął wrzenie.
W tym kontekście nie da się nie wspomnieć o fenomenalnym aktorstwie Elisabeth Moss. Każde zbliżenie na jej zastygłą w uczuciu cichej furii twarz budzi we mnie dziką satysfakcję. Każde jej spojrzenie posłane przeciwnikom nie pozostawia żadnych złudzeń gdzie June zmierza i że nic nie jest w stanie jej powstrzymać. Trochę spokojniejsza wydaje się za to Yvonne Strahovski, która świetnie wygrywa rozterki nękające jej bohaterkę. Serena jeszcze nie rozumie, jaką siłą dysponują kobiety Gilead, ale powoli zaczyna to do niej docierać. Razem Yvonne Strahovski i Elisabeth Moss tworzą niezapomniany duet.
Na koniec moje przewidywania odnośnie 3 sezonu (a może lepiej powiedzieć „moje życzenia”?):
- June znajduje potężnych sojuszników – między innymi profesora, u którego mieszka (myślę, że on ją naciska celowo żeby sprowokować powstanie),
- Wybucha bunt, ale prawdopodobnie dopiero pod koniec sezonu, sama rebelia będzie tematem 4 sezonu,
- Emily, Moira i Luke – dochodzą do siebie po traumie na tyle żeby zacząć działać (może jakaś pomoc z zewnątrz dla powstańczyń?),
- Państwa ościenne wreszcie reagują na to, co dzieje się w Gilead,
- Ciotka Lydia ginie z rąk Janine,
- Gilead upada (ale to pewnie dopiero w późniejszych sezonach…).
Życzę wam miłego oglądania i pamiętajcie: Blessed to be fight!